Nie
Dostaję to pytanie podczas każdego wywiadu i niemal w każdej rozmowie z nowo poznaną osobą. Pierwsza odpowiedź zawsze brzmi „nie”. Dlaczego? Bo moja emigracja nie była spontaniczną decyzją. Nie podjęłam jej z dnia na dzień. Nowa Zelandia nie zaczarowała mnie od razu. Przekonywanie się do wyprowadzki zajęło mi 2 lata, kolejne półtora roku spędziłam na organizacji nowego życia. Nie romantyzowałam wyjazdu. Przeważyły kwestie praktyczne, racjonalna kalkulacja i skrupulatne budowana strategia emigracji. Wiedziałam co robić, czego się spodziewać, na co uważać.
Czy coś mnie zaskoczyło? NIE. Byłam przygotowana pod względem emocjonalnym, zawodowym i finansowym. Zdawałam sobie sprawę z potencjalnej tęsknoty i na tyle, na ile mogłam, przygotowałam się do niej.
- Wypracowałam z rodziną własne rytuały i sposoby codziennej komunikacji
- Ułożyłam relacje z przyjaciółmi i sposób budowania bliskości w codzienności
- Zbudowałam własne tradycje, łącząc dobrze znane z nowymi
- Opracowałam kalendarz wysyłki prezentów, mam swoją listę podwykonawców
- Staram się być „obecna” na różnych uroczystościach (np. poprzez wysyłkę kwiatów)
- Ułożyłam i wdrożyłam cotygodniowe rozmowy z najbliższymi (stałe pory)
- Znalazłam polską kuchnię, sklepy, dostawców (mam więc polskie smaki)
- Jestem częścią polskiej społeczności, mam koleżanki Polki (nie czuję się samotna)
- Znalazłam wydarzenia organizowane przez naszych rodaków
Jest więcej takich małych zmian, które wdrożyłam, aby pomóc sobie i innym w odpowiedzialnym zarządzaniu emocjami. To bardzo ważne, ponieważ pozwala zminimalizować wybuchy gwałtownych reakcji i poczucie straty oraz wykluczenia. W swojej codzienności nie tęsknię za Polską. Zbudowałam tu sobie „małą Polskę”. Mam wszystko, czego potrzebuję, aby spokojnie żyć na emigracji, bez smutku i żalu.
Niedawno odwiedziłam ojczyznę. I byłam zawiedziona tym, jak mnie przyjęła. Mieszkając w Nowej Zelandii w krótkim czasie przyzwyczaiłam się do innego stylu życia, budowania (również płytkich i chwilowych) relacji, poziomu obsługi, zwykłej „ulicznej” życzliwości. Zupełnie inaczej reaguję już na polską obojętność i chłód. Denerwuje mnie. Drażni mnie polski pośpiech i brak zwykłej, ludzkiej uprzejmości. Z ulgą wróciłam na koniec świata.
Tak
Chociaż Polska zawsze będzie w moim sercu. To ona mnie ukształtowała. Jest podstawą mojej tożsamości. Z dumą lepię pierogi i daję je w prezencie swoim zagranicznym przyjaciołom. Cieszę się z sukcesów Polaków, oglądam reprezentantów Polski w różnych dziedzinach sportu, jestem na bieżąco z polską polityką i aktualnościami ze świata kultury oraz sztuki. Pielęgnuję polskie tradycje, przedstawiam je innym. Podkreślam swoją narodowość. Wspieram działalność polskich inicjatyw i organizacji na obczyźnie. Szukam powiązań. Mam zaplanowane wycieczki do Polski.
Kocham Gdańsk miłością bezwzględną i brakuje mi jego zakamarków, klimatu. Uwielbiam odkrywać szczegóły w zdobieniach kamieniczek, pić kawę z widokiem na kościół Mariacki, kupować bursztyn. To moje miasto. Tu się urodziłam. W Nowej Zelandii coś, co ma powyżej 100 lat uznawane jest za zabytek. Zawsze uśmiecham się na tę wiadomość, przypominając sobie historię Gdańska. Tak, tęsknię za nim.
Tak, mimo że ostatnia podróż do ojczyzny była dla mnie porażką, to zawsze będę dawać jej szansę. Za każdym razem. Bo moje serce bije w rytmie „Mazurka Dąbrowskiego”, w żyłach płynie rosół. Wzruszam się na każdą wzmiankę o Polsce i kiedy uda mi się znaleźć ślady Polaków w Nowej Zelandii. Z różnymi emocjami podróżuję do Polski. Z różnymi emocjami z niej wyjeżdżam. Po powrocie mam epizody tęsknoty. Na szczęście nie jest ona przytłaczająca lub inspirująca do stałego powrotu z emigracji. Dlatego sobie z nią radzę.
Czasami
Są takie chwile „pomiędzy”, kiedy trawa jest wyjątkowo zielona po drugiej stronie płotu. Zazwyczaj w okolicach świąt lub ważnych uroczystości. Wówczas wolałabym być z bliskimi na miejscu. Bez kombinowania. Nie wiem, czy uda mi się przyzwyczaić do świąt Bożego Narodzenia w lecie oraz deszczowej zimy. Staram się łączyć kulturę, z której się wywodzę z nową, ale czasami szala przechyla się, a to w jedną, a to w drugą stronę. Dużo zależy też od mojego nastroju i ogólne sytuacji, w której się znajduję. Na szczęście nie myślę o powrocie i to uważam za swoje zwycięstwo. Nie jestem zmęczona emigracją. Polska to dla mnie piękne wspomnienie, miejsce warte odwiedzin, ale czas na nowy rozdział. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, dlatego przyjmuję z wdzięcznością swoją obecną pozycję i miejsce, w którym żyję.