Ten artykuł przyda Ci się, jeśli:
- Planujesz długą podróż samolotem z kotem (ok. 17 godzin)
- Planujesz długą podróż pociągiem z kotem (ok. 15 godzin)
- Nie wiesz jak przygotować kota do długiej podróży
- Nie wiesz co spakować, a co się nie sprawdzi podczas takiej wyprawy
- Nie wiesz jak zminimalizować potencjalne zagrożenia
Ostrzeżenie:
Nie jestem behawiorystką, nie skończyłam weterynarii. Jestem kocią mamą, która do tematu posiadania zwierzęcia podeszła odpowiedzialnie, zbierając jak najwięcej informacji, ucząc się od lepszych od siebie. Bardzo polecam grupę na Facebooku Zapytaj behawiorystę. Znajdziesz tam wiele porad od osób z odpowiednim wykształceniem i bogatą praktyką. Poniższy artykuł to zbiór moich osobistych doświadczeń, którymi postanowiłam się podzielić. Każdy kot jest inny, miej to na uwadze.
Opis sytuacji
W związku z planowaną wyprowadzką do Nowej Zelandii, czekała nas długa i wymagająca podróż z kotem Dimonem. O tym jak przebiegły przygotowania, uzyskiwanie pozwoleń itp. pisałam w osobnym wpisie, dziś skupię się na samym etapie dotarcia na koniec świata. Cały proces był wymagający, ponieważ nie ma bezpośrednich lotów do Auckland (miasto w Nowej Zelandii). Są dwie główne trasy, które możesz rozważyć – przez Azję lub USA. Każda z nich to przynajmniej 2 przesiadki. Odczuwalny czas podroży to między 30 a 40 h do których należy doliczyć transfery, odprawy itp. Jednym słowem to prawdziwe wyzwanie, dlatego postanowiłam przygotować kompleksowy artykuł opisujący naszą przygodę.
Opcje podróży
Istnieje kilka dostępnych rozwiązań:
- Wysyłka kota z Polski (lub innego kraju) przez agencję należącą do IPATA (https://www.ipata.org/). Obsługą ładunków NIE zajmują się linie lotnicze! W IPATA są zarejestrowane jako przewoźnicy, a nie koordynator załadunku i wyładunku – za to odpowiedzialni są agenci zewnętrzni
- Lot zwierzęcia w cargo lub luku bagażowym (kot ważący więcej niż 8kg z transporterem)
- Lot zwierzęcia na pokładzie samolotu (jeśli waży mniej niż 8kg z transportrem)
W zależności od Twojego podejścia i możliwości należy wybrać jedną z tych 3 dostępnych opcji. Sprawdziłam agencje transportujące zwierzęta w Polsce, rozmawiałam z każdą osobiście i nikomu nie zaufałam. Gdybym miała psa być może byłoby inaczej, ale spotkałam się z olewczym stosunkiem do próśb wyjaśnienia jak wygląda proces, miałam też wyraźne wątpliwości co do tego, jak Dimon będzie traktowany. To żywe zwierzę, a nie kolejny ładunek, który można przepakować kilka razy. Niestety każda agencja opisywała proces następująco: załadunek kota w Warszawie (zaplombowanie klatki, kontrola weterynaryjna), przeładunek w Doha (otwarcie klatki, kontrola weterynaryjna, mini kwarantanna do 10h, zaplombowanie klatki), wysyłka do Auckland. Ważne! Kot karmiony jest wyłącznie podczas postoju, NIKT nie zejdzie do niego fizycznie do luku i nie poda mu karmy lub wody. Jeśli znasz koty to wiesz, że stres może je „zatkać” i sprawić, że nie będą jeść. Zastanów się zatem czy chcesz, aby Twoje zwierzę było tak długo bez posiłku. Ja zdecydowałam się nie narażać mojego pupila na taką ewentualność. Dimon waży 6kg, dlatego postanowiłam mieć go przy sobie najdłużej jak się da, kontrolując tym samym jego samopoczucie i redukując stres.
Nasza trasa:
- Z Polski do Niemiec (Frankfurtu) pojechaliśmy pociągiem
- Z Niemiec do USA (Los Angeles) polecieliśmy bezpośrednim samolotem
- Z USA do Nowej Zelandii (Auckland) Dimon poleciał jako cargo (co wynika z przepisów NZ, nie z mojej decyzji)
Dlaczego taką trasę wybrałam?
Zależało mi na ograniczeniu stresu Dimona. Moim największym lękiem były kontrole bezpieczeństwa na lotniskach (wtedy trzeba wyjąć kota z transportera), starty i lądowania (różnice ciśnień, hałas) oraz zbyt duża liczba przesiadek. Nie chciałam też podróżować „za jednym razem”, bo wiedziałam, że wiąże się to z ogromnym stresem, „zatkaniem się” fizjologicznym zwierzęcia i odmową jedzenia, co podczas 40-godzinnej podróży może przynieść negatywne konsekwencje (w tym zagrożenie życia). Trzeba także pamiętać, że Nowa Zelandia to jeden z najtrudniejszych i najbardziej wymagających krajów, jeśli chodzi o import zwierząt. Dimon musiał ostatni etap pokonać w cargo i tego nie dało się przeskoczyć, dlatego zdecydowałam, by był jak najdłużej z nami, zanim odbędzie samotną podróż.
Szczegółowy rozkład podróży
- Polska – Niemcy – wybrałam pociąg, ponieważ żadne tanie linie lotnicze nie zgadzają się na przewóz zwierzęcia. Chciałam też ograniczyć loty samolotami, które są głośne. Kupiliśmy bilet na 1 klasę (370 zł za 2 osoby, kot jechał bezpłatnie) i to okazało się strzałem w 10! Mieliśmy prawie cały przedział dla siebie, towarzyszyła nam tylko jedna osoba, również wielbicielka kotów. W środku było bardzo cicho, spokojnie. Dimon był zabezpieczony w transporterze, co jakiś czas pozwalałam mu wyciągnąć się i sprawdzić, co się dzieje wokół, bez wychodzenia z bezpiecznej przestrzeni.
. - Po przyjeździe do Niemiec udaliśmy się do hotelu Inn by Radisson, który mieści się niedaleko lotniska. Szczerze Wam go polecam – obsługa bez problemu zgadza się na obecność zwierząt. Koszt pobytu kota to 8 euro / doba. W pokoju spędziliśmy popołudnie i noc, następnego dnia mieliśmy lot o godzinie 10:00. To była bardzo dobra decyzja, ponieważ Dimon miał czas na regenerację – zjadł 3 porcje swojego standardowego jedzenia oraz dwukrotnie w pełni skorzystał z kuwety. Dodatkowo mieliśmy czas na wybawienie go. Pobiegał, poskakał, rozciągał się, a potem standardowo spał razem z nami. Był zrelaksowany i spokojny. Ta przerwa bardzo mu się przydała.
. - Kolejnego dnia udaliśmy się na lotnisko na nasz lot bezpośredni z Niemiec do USA. Zdecydowaliśmy się na Lufthansę, ponieważ jako nieliczni prowadzą połączenia bez przesiadek i są przyjaźnie nastawieni do zwierząt. Bilet Dimona kosztował 110 euro. My dopłaciliśmy i wybraliśmy miejsca na początku samolotu, ponieważ przeczytałam, że jest tam najciszej – sprawdziło się. Dimon tylko start i lądowanie spędził „w naszych nogach”, przy czym oddzieliłam go od bodźców kurtkami i kocami, aby zminimalizować przeciążenie i hałas wynikający ze startu. Zaraz po ustabilizowaniu się samolotu, wzięłam transporter na kolana i znowu otworzyłam górną ściankę, tak aby Dimon mógł wystawić głowę, ale bez możliwości wyskoczenia. Bardzo mu się podobała ta kontrola, bo kiedy chciał to sprawdzał otoczenie, a kiedy mu się znudziło wracał do swojego bezpiecznego miejsca. Cały lot spokojnie przeleżał, co jakiś czas zmieniając pozycję. Tak samo jak w pociągu, tak i wtedy miał z nami bezpośredni kontakt, był głaskany, wiedział, że jest bezpieczny.
. - W Los Angeles musieliśmy zostać 5 dni z uwagi na ówczesną sytuację covidową – Nowa Zelandia miała wtedy bardzo dziwne przepisy dotyczące wjazdu, można to było zrobić tylko poprzez wygranie w loterii miejsca na rządową kwarantannę. Nie mieliśmy wpływu na to, kiedy uda nam się trafić do puli, dlatego nie mogliśmy dokładnie zaplanować swojej podróży. Dodatkowo Dimon na 2 dni przed wylotem musiał przejść badania weterynaryjne, które ostatecznie kwalifikowały go do wlotu na teren Nowej Zelandii. Niestety podczas naszego pobytu w USA okazało się, że Air New Zealand (główna i jedynie akredytowana linia lotnicza) zmieniła dni, kiedy pozwala na lot zwierząt w cargo (nie ma codziennie takiej możliwości). Nasz był w niedzielę, nowe zmiany mówiły o czwartku. Z uwagi na brak możliwości zmiany naszego terminu kwarantanny, Dimon musiał zostać 4 dni w hotelu dla zwierząt. W USA mieliśmy jednodniowy kryzys – brak apetytu. Wynikało to ze zmiany karmy Dimona. Nie mogliśmy importować jego standardowej (jagnięciny i królika), jedyną opcją był drób, który ewidentnie mu nie zasmakował. Idąc za radą ekspertów z kocich grup, postawiliśmy na surowe mięso oraz karmę o zbliżonym smaku. Podziałało. Dimon szybko wrócił do swojego rytmu.
. - Najgorszym, bo nieprzewidzianym etapem był hotel dla zwierząt. Najgorszy dla mnie jako właścicielki. Nie byłam na to przygotowana. To kompletnie niepotrzebna zmiana, ale nie zależała od nas. W momencie rezerwowania biletu Dimon mógł lecieć z nami, co prawda w cargo, ale z nami w jednym samolocie. Teraz czekała nas 4-dniowa rozłąka. Oczywiście zostawiłam z nim kuwetę i inne akcesoria oraz zapas karmy, a także codziennie dzwoniłam 2 razy, prosząc o zdjęcia i informacje, czy i ile zjadł oraz skorzystał z kuwety. Byłam upierdliwa, ale opłaciło się – dmuchali na Dimona i otoczyli należytą opieką. W końcu po 4 dniach wyleciał do Nowej Zelandii.
. - Ostatni etap, czyli lot w cargo odbył się w specjalnym, akredytowanym przez IPATA transporterze (28x20x20 cali. 1cal = 2,5 cm) z pojemnikiem na wodę i karmę. Kosztował 120$ amerykańskich. Dimon po 12h lotu został odebrany i zaprowadzony na obowiązkową, rządową, 10-dniową kwarantannę. Doleciał spokojny, zrelaksowany (zaprawiony w boju). W nowym miejscu (polecam placówkę Auckland Quarantine) szybko się odnalazł. Zjadł ze smakiem swoją karmę (zamówiliśmy z dostawą do ośrodka smak, który był mu podawany w USA) i w spokoju czekał na ponowne spotkanie z nami.
Przygotowanie Kota – fizyczne
Dimon w ciągu 10 dni przeszedł 3 kontrole lekarskie – w Polsce, USA i Nowej Zelandii. Każdy weterynarz potwierdzał, że jest w doskonałej kondycji fizycznej. Ma pięknie zarysowane mięśnie, jego sierść błyszczy, oczka, uszka nosek czyściutkie, ząbki zadbane. Jest silnym kotem, dobrze nawodnionym, który miał po prostu siłę udźwignąć całą podróż. Gdyby nie był tak zadbany fizycznie, mógłby gorzej znieść całą logistykę. Jak zatem osiągnęłam jego formę? Zanim zaczęłam rozważać adopcję kota, zbierałam informacje. Dimon to mój pierwszy, wcześniej miałam psa. Wiedzę zdobyłam z książek oraz zadając wiele pytań weterynarzom i behawiorystom, właśnie dlatego:
- Dimon od razu był na mokrej (!) wysokomięsnej karmie, wymagałam również takiego karmienia w każdej placówce, w której się znajdował. Z tym punktem nie było dyskusji
- Do głównego posiłku dolewałam wodę, żeby był prawidłowo nawodniony
- Raz w tygodniu kotek dostawał żółtko jajka, czyli bombę witaminową
- Wszystkie smaczki były w 100% mięsne (Miamour, COSMA), nie było mowy o zbożach
- Dimon odwiedzał regularnie weterynarza (badania krwi, odrobaczanie, szczepionki)
- Został szybko poddany kastracji (nie czekałam z tym zabiegiem)
- W domu zapewniłam mu bardzo dużo miejsca do biegania. Dimon codziennie miał do dyspozycji długi korytarz oraz jasną kocią ścieżkę zakończoną dwoma drapakami, punktami do skakania i chowania się. Codziennie był wybawiany – rano i wieczorem. nie było od tego odstępstwa. Stawialiśmy na dużo ruchu oraz maksimum odpoczynku. Dimon miał 5 punktów do spania, każdy z nich łatwo dostępny, wedle upodobania. Dodatkowo dbaliśmy o wysiłek mentalny (miał do dyspozycji różne maty węchowe, zabawki logiczne itp.). Czy mieliśmy na to czas? Oboje z mężem zdecydowaliśmy, że go znajdziemy. Nie wadziło mi, że kot skacze na drzwi, albo na szczyty szaf. Cieszyłam się z jego aktywności fizycznej, po której słodko przesypiał całą noc. Kontrolowałam, czy i czym się bawił, jak szybko „ogarniał” kolejne zagadki. Nie nudził się
- Kontrolowaliśmy kuwetę, na każdą anomalię reagowaliśmy natychmiast, konsultując sytuację z weterynarzem
- Suplementowaliśmy KalmVet na dwa miesiące przed podróżą i w jej trakcie, zgodnie z zaleceniami weterynarza
- Regularnie podcinaliśmy mu pazurki oraz wyczesywaliśmy sierść (polecam szczotkę Easy Groomer)
Czy to się opłaciło? Tak. Podczas każdego etapu podróży Dimon się „zatykał”, czyli nie jadł, ani nie korzystał z toalety. Byłam na to przygotowana, wiedziałam, że tak może zareagować, dlatego zdecydowałam o przystankach na regenerację i starałam się doprowadzić do tego, aby jego organizm był na tyle silny, by chwilowe posty nie zagroziły jego zdrowiu. Taka była moja intencja.
Przygotowanie Kota – mentalne
Oczywiście nie tylko forma fizyczna była ważna. Ogromną rolę zagrała kondycja psychiczna kota i muszę przyznać, że na wypracowanie jej poświeciłam rok.
- Więź z Dimonem – bardzo, ale to bardzo zależało nam na tym, by kot wiedział, że jesteśmy dla niego gwarantem bezpieczeństwa, dlatego już od malucha spędzaliśmy z nim mnóstwo czasu. Zarówno na moim jak i na męża biurku Dimon miał swoje stałe legowisko, w którym spał. Nigdy też nie odganialiśmy go od siebie, jeśli przychodził, zawsze mógł liczyć na mizianie i ogrom miłości. Na początku spał z nami w łóżku, kiedy jednak urósł, spodobała mu się półka w sypialni, którą przerobiliśmy na kolejny punkt do odpoczynku – to pomogło wypracować jego zaufanie do nas. Kiedy brałam go na ręce podczas kontroli bezpieczeństwa, wtulał się we mnie, nie uciekał, wiedział, że ze mną nic mu nie grozi. Był spokojny.
. - Dimon ma 3 transportery – 1 do weterynarza, 2 do podróży i 3 jako dodatkowy. Każdy z nich jest odpowiednio duży i zawsze dla niego dostępny w różnych częściach domu. Czasami służyły do zabawy lub jako kryjówki. Nie są więc obcymi przedmiotami, a naturalnym wyposażeniem jego przestrzeni – dzięki temu podczas podroży w dedykowanym transporterze czuł się swobodnie i bezpiecznie. Zawsze mial też do dyspozycji swoje ulubione kocyki. Zdbaliśmy też o odpowiedni strój – Dimon doskonale znał zapach i strukturę mojej bluzy oraz szala, podróżował z koszulką męża, którego uwielbia.
. - Stała obecność człowieka – Dimon bardzo rzadko był w domu pozostawiony sam sobie. Oboje z mężem pracujemy zdalnie, dlatego nie pojawiała się taka potrzeba. Pandemia również nie sprzyjała podróżom. Kotek zawsze miał towarzystwo, zdążył się też przyzwyczaić do naszych znajomych i rodziny. To zaprocentowalo – nie bał się nowych weterynarzy, opiekunów, pracowników lotniska.
. - Obserwacja rekcji. Zauważyłam, że Dimon kiedy coś go niepokoi, to w pierwszym odruchu ucieka, ale tylko na odległość pozwalającą mu kontrolować co się dzieje. Nie jest typem, który chowa się i nie wychodzi, póki sytuacja się nie uspokoi. Lubi za to mieć kontrolę nad sytuacją, szuka dobrego miejsca do sprawdzania, co się dzieje – dlatego w trasie zawsze otwierałam mu połowicznie transporter, aby mógł wystawić główkę, to go wyraźnie uspokajało. Zauważyłam też, że Dimon jest bardzo wrażliwy na zapachy i toleruje tylko kilka swoich kocyków, które znaczy policzkami. Później to właśnie one towarzyszyły mu w podróży. Unikałam nowych bodźców, bazowałam tylko na znanych mu sytuacjach i schematach – na tyle, na ile się dało.
. - Rozbudzanie ciekawości, przystosowywanie do zmian. Dimon miał kilka mat, gdzie chowałam smaczki, graliśmy z nim w kocie gry na tablecie, zachęcaliśmy do obserwowania otoczenia za oknem. Bardzo często zmienialiśmy mu zabawki. Robiliśmy z nim mini wycieczki np. do domu mojej siostry, gdzie spędzaliśmy noc. Podczas pakowania, co chwilę zmieniał się układ i położenie kartonów. Wszystko to przyjmował dobrze. Od małego uczyłam go ciekawości świata, nigdy nie ganiłam za włażenie do szaf, testowanie swoich możliwości (skoki na drzwi, szafę itp.). Kiedy pojawiły się kartony wypełnione papierami, mógł skakać w nie swobodnie, zakopując się i biegając w środku. Miał każdą możliwą zabawkę – od skaczącej ryby, po tunele, piłeczki i wędki, które co jakiś czas zmienialiśmy. Wszystko po to, by wiedział, że nowe rzeczy są fajne i dobre. I faktycznie tak się działo. Kiedy przychodziły paczki z zooplusa, nie krył ekscytacji, szukał nowości, które może przetestować. W podróży to bardzo, ale bardzo zaprocentowało, bo szybko adaptował się do zmian – w USA w ciągu godziny znalazł dla siebie przestrzeń na szafie, gdzie spał i odpoczywał. Podczas kwarantanny również „zwiedzał” nowe kąty bez cienia strachu. Dla niego nowe, równa się ekscytujące.
. - Przyzwyczajanie do dźwięków – w naszym domu nie ściszaliśmy telewizora, normalnie odkurzaliśmy, ja używałam suszarki do włosów, pralka też pracowała. Dodatkowo co jakiś czas puszczaliśmy filmy z YT z dźwiękami startującego samolotu. Wszystko po to, by Dimon był przyzwyczajony do dziwnych, głośnych dźwięków. To bardzo zaprocentowało później, Dimon spokojnie leżał, spał, nie chował się, nie wciskał w kąt transportera, dla niego odgłosy jakie wydaje samolot lub pociąg nie były nowością wywołującą stres.
Przygotowanie kota – bagaż dodatkowy
W końcu jednak przychodzi dzień „zero”, kiedy trzeba wyruszyć w drogę. Wszystkie potrzebne gadżety wypełniły dodatkową walizkę – za ponadprogramowe 23kg zapłaciliśmy 200 euro. Nie żałowaliśmy tej inwestycji, bo pomogło to Dimonowi dobrze znieść podróż. Co zatem wzięliśmy?
- Znajomy transporter, większy od Dimona z dodatkową opcją „wybiegu”, która przydała się podczas postojów. Bardzo go polecam – sprawdził się w 100% https://tiny.pl/9j2cz
. - KalmVet podany w domu! Dimon nie przyjmował pokarmów ani smaczków w czasie podróży, dlatego swoją dawkę otrzymał zaraz przed zaproszeniem go do transportera. Podobnie zrobiliśmy przed lotem do USA i wylotem w Cargo. 1 rybka w zupełności wystarczyła. Pamiętaj by nie podawać samodzielnie leków bez konsultacji z weterynarzem – nie wiesz jak Twój kot na nie zareaguje!
. - Feliway w sprayu https://tiny.pl/9j25l Niezbędnik podczas każdej kociej podroży. Spryskiwałam nim kontener na godzinę przed każdym umieszczeniem w nim Dimona. Dodatkowo używałam specyfiku zaraz po wejściu do nowego pokoju lub mieszkania (w rogach oraz wszędzie tam, gdzie pojawiły się rzeczy Dimonka).
. - Zabawki – podczas samej podróży nie przydały się kompletnie. Umieszczone w transporterze były ignorowane. Ważną rolę odegrały dopiero podczas postojów w hotelu lub mieszkaniu tymczasowym. Najlepiej sprawdziły się te, które w domu były najczęściej wybierane przez kotka – właśnie dlatego je spakowałam. W bagażu znalazła się wędka, zabawki do „kangurowania” i polowania.
. - Kuweta przenośna – wzięłam dwie. Pierwszą, typowo turystyczną, składaną, ostatecznie wykorzystaliśmy ją jako posłanie (Dimon jest przyzwyczajony do spania w „łóżeczku” z krawędziami). Drugą używaliśmy od czasu do czasu, kiedy Dimon zostawał na noc u mojej siostry. To był świetny pomysł, ponieważ Dimon już ją znał, więc w czasie postoju nie miał problemu z korzystaniem z niej.
. - Kocyki – zapakowaliśmy 4 rodzaje, każdy z nich był wcześniej używany przez Dimona, miały więc jego zapach. Używaliśmy je jako wyłożenie i okrycie transportera oraz w roli posłania. Cieńsze miały posłużyć również jako awaryjna wyściółka, gdyby Dimon musiał dać ujście swoim potrzebom fizjologicznym. Tak się nie stało, dlatego postoje były tym bardziej potrzebne, aby zachować ciągłość wypróżniania.
. - Żwirek (zapas 10 litrów) – postanowiłam zadbać również o to, by Dimon miał w swojej kuwecie ulubiony żwirek. Uważam, że to świetny pomysł i znacznie ułatwił jego kolejne adaptacje. Pamiętajmy, że ta podroż obfitowała w zmiany, każdy znajomy element był więc na wagę złota.
. - Butelka z wodą – nie przydała się. Dimon nie pił i nie jadł podczas podroży, dopiero w czasie postoju udawał się do źródła nawodnienia.
. - Podkłady higieniczne – nie przydały się, ale uważam, że warto je mieć. Te z PEPCO są tanie i samoprzylepne, można je więc dobrze przymocować do dna transportera i położyć na nie kocyki.
. - Drapak – przydał się i to bardzo, zabrałam składany model, który bez problemu zmieścił się do walizki. Drapak jest niezbędnym elementem wyposażenia przestrzeni każdego kota, dlatego uważam go za must have również w podróży.
. - Mata węchowa – bardzo się przydała i pozwoliła Dimonowi odstresować się po przylocie do USA. To jego ulubiona aktywność, która pomogła również „przemycić” smaczki, kiedy miał mały kryzys z jedzeniem. Kupiłam ją w sklepie zoologicznym. Z jej trwałością jest różnie, ponieważ wykonano ją z filcu, ale nam sprawdziła się idealnie – jest mała, poręczna i lekka.
. - Zapas mokrej karmy – oczywiście bardzo się przydał, kupiliśmy saszetki po 85g – ułatwiały podawanie pokarmu. Trzeba jednak bardzo uważać na skład. Do USA nie można wwieźć nic innego poza drobiem, dlatego podstawowa karma (jagnięcina z królikiem) musiała zostać zastąpiona innym smakiem.
. - Smaczki – przydały się dopiero w przerwach między poszczególnymi etapami, podczas zabaw i używania maty węchowej.
. - Szelki – uwielbiam te z firmy PSYjaciele przy odpowiednim treningu, dają gwarancję bezpieczeństwa, zwłaszcza na lotnisku, gdzie są obowiązkowe!
Wymienione wyżej zasoby musieliśmy podzielić na takie, które mogły zostać z Dimonem w hotelu oraz te, które będą czekać na niego w domu. Dlaczego? Otóż wszystko to, co zostanie przywiezione z Dimonem wewnątrz transportera do Nowej Zelandii, będzie spalone. Dotyczy to zarówno kocyków, jak i zabawek, dlatego niektóre rzeczy kupowaliśmy podwójnie, kocyki przecinałam na pół itp. aby pożegnać się z tymi rzeczami bez żalu, mając jednak ich zapas, by wspomóc Dimona w ostatniej adaptacji w nowym domu. Weź to pod uwagę, żeby nie zostać zupełnie bez niczego.
Punkty krytyczne
W czasie tak długiej podróży nie da się uniknąć kryzysów oraz punktów krytycznych. Na szczęście można się do nich przygotować. Oto moje sposoby:
- Przesiadki – najważniejsze są 3 rzeczy:
– dobrze zabezpieczony transporter – podczas przemieszczania się, narzucony byle jak kocyk może się zsunąć. Polecam zszyć ręczniki lub kawałki koca w tubę i tuż przed wyjściem z pojazdu założyć ją na transporter
– sprawne przemieszczanie się – kot może różnie reagować na kolejną zmianę położenia, co sprawia, że się miota i denerwuje. Polecam skrócić ten proces do minimum, sprawdzając wcześniej dokładnie miejsce i czas przesiadki, aby jak najszybciej dotrzeć do celu
– ciche miejsce na czas oczekiwania na kolejny transport – wybierz ustronne, w miarę odcięte od innych ludzi i zwierząt
. - Kontrola bezpieczeństwa – w Polsce na żadnym lotnisku nie ma możliwości przejścia kontroli bezpieczeństwa w osobnym pokoju. Obdzwoniłam każde. Jeśli więc podróżujesz drogą powietrzą, czeka Cię nie lada wyzwanie – musisz wyjąć kota z transportera i przejść przez kontrolę z nim na rękach. Nadmienię, że odpowiedzialność za zwierzę jest na Twoich barkach więc jeśli się wyrwie, to masz problem. W pociągu nikt nie wymaga dodatkowych kontroli o ile futrzak podróżuje w kontenerku. Na lotnisku w Niemczech mogłam poprosić o osobne pomieszczenie, gdzie Dimon został pobieżnie sprawdzony, a transporter przeszukany – w ciszy, odosobnieniu, razem ze mną – minimalizując stres. W USA nikt go nie sprawdzał.
. - Start i lądowanie samolotu – kot podczas tych momentów musi być w transporterze, umieszczonym na podłodze pokładu między Twoimi nogami. Warto na czas startu i lądowania „wygłuszyć” przestrzeń, na tyle ile się da. Siedząc koło okna, położyłam kurtkę między ścianą a transporterem. Zrobiłam też wszystko, aby jego położenie było niezmienne i nie „rzucało” Dimonem na prawo i lewo, zwłaszcza podczas hamowania.
. - Cargo – nic z tym nie zrobisz. Jedyne co możesz, to przygotować kota na zmienne i głośne dźwięki.
Pamiętaj, że w całym procesie najważniejszy jest spokój, opanowanie i świetna organizacja. Nie ma czegoś takiego jak „za dobre” przygotowanie. Im lepiej skontrolujesz cały proces przed, tym mniej niechcianych przygód spotka Cię w trakcie. Powodzenia.